
Zaczęło się niewinnie – od zachwytu nad czymś drobnym, co migocze. Tak narodziły się Lśnidła – małe lampki, każda z elektryczną świeczką w środku, które dziś służą mi jako poligon doświadczalny, laboratorium chaosu i pokój zabaw w jednym.
Nie są duże. Zaledwie 7 centymetrów wysokości, ale za to mają duszę.
Lśnidła to nie tylko światełka. To moje eksperymenty:
– Jak łączyć formy?
– Jak mocować świeczkę, żeby nie wyglądała jak z taniej telenoweli?
– Jak nie stopić całej konstrukcji po dziesięciu minutach działania?
To właśnie na nich testuję, co zadziała, zanim zaryzykuję z dużą lampą. Uczę się ich czułości. Próbuję różnych materiałów, struktur, rozmiarów, przyczepiam rzeczy, które nie mają prawa działać, a czasem – o zgrozo – działają.
Ale Lśnidła mają jeszcze jedną funkcję: dają mi pretekst do przerwy. Do zatrzymania się i przypomnienia sobie, że nie trzeba od razu oświetlić całego świata. Czasem wystarczy rozjaśnić biurko. Albo parapet. Albo środek własnego smutku.
Więc jeśli kiedyś spotkasz Lśnidło – potraktuj je jak lampkę wina przed wielką ucztą, jak preludium do czegoś większego, ale też coś, co samo w sobie jest wystarczające.

Bo nawet jeśli to tylko jedna świeczka…
…potrafi odpalić iskrę.